FIRST TIME – SKAŁKI

Jura Krakowsko-Częstochowska to wspinaczkowa mekka w Polsce. Właśnie tam rozpoczęła się moja przygoda ze skałkami. Przeczytajcie jak mi poszło.

Zapisując się we wrześniu na ściankę, a tym samym zaczynając moją przygodę ze wspinaczką wiedziałam, że pojadę w skałki. Bo jak mogłabym, nie zaczynać tam gdzie wszyscy, których podziwiam? Każdy jeden himalaista, alpinista, którego (lub której) książki czytam, lub słucham na spotkaniach, mówi, że zaczęło się właśnie w krakowskich skałkach.


Nadarzyła się okazja. Mój trener organizuje kursy skałkowe, więc jak tu nie skorzystać? Oczywiście ten mój pierwszy wspinaczkowy wyjazd wpłynął na zakup (w końcu) mojej własnej uprzęży. A jak uprząż, to może jeszcze jakiś plecak? No więc tak to wyglądało…


W skałki pojechałam ja, mój trener i małżeństwo, z którym długo chodziłam na sekcję, i ich pies. Sam kurs zdawałyśmy już tylko we dwie dziewczyny.


Po wyjeździe mogę powiedzieć, że umiem robić drogi wielowyciągowe, przewiązywać się przez ring zjazdowy i tworzyć stanowisko. Nauczyłam się też nowych węzłów. Nie mogę się jeszcze pochwalić dużą sprawnością i spokojem w tym wszystkim, ale to tylko kwestia czasu. Przecież praktyka czyni mistrza.


Co do miejsc, w których się wspinaliśmy, było ich trochę.

Pierwszego dnia pojechaliśmy w Góry Słoneczne, w których ścianą naszych zmagań był Przełaz, a na nim trasy takie jak Ciemna Blondynka i Schodki. Nauczyłam się tam przewiązywania przez ring zjazdowy. Góry te okazały się naprawdę słoneczne. Było gorąco, ale przynajmniej się opaliłam.Później podeszliśmy pod ścianę niedaleko naszego kempingu, pod którą ćwiczyliśmy zjazdy przy użyciu prusika.

Kolejnego dnia wybraliśmy miejsce, trochę mniej, a tak naprawdę wcale nie wystawione na słońce. Na murze Skwirczyńskiego (droga Kominek przezorowy) po raz pierwszy miałam obawę co do wysokości. Jak się potem okazało, wiszenie na czterdziestu metrach nie robiło na mnie takiego wrażenia, jak ta piętnastometrowa skała. No, ale wiadomo, w skałkach dużą robotę robi przestrzeń. Kolejne drogi, bliźniacze, na tej skale były bezproblemowe i ogólnie spoko.

Po należytym obiedzie tego samego dnia byliśmy już pod Żabim koniem i po praktycznym przygotowaniu do wejścia, zaczęłyśmy naszą pierwszą wielowyciągówkę. W dolinie msza, a my w skale. Nie powiem, klimatycznie. Trawers Żabiego konia skończyłyśmy jednak dzień później, ponieważzaczęło się ściemniać.

Ostatni dzień. Nauka węzła zderzakowego i innych przydatnych. Potem długi…. naprawdę długi pobyt na Szarej Płycie. Kurs zakończył najwyższy i ostatni wyciąg wczorajszej skały, który poprowadziłam ja.


Wyjazd uważam za naprawdę udany, a w jurze na pewno pojawie się jeszcze nie jeden raz.

Daj znać jak Ci się spodobało.

Sprawdź również :

BARDZO KRÓTKA HISTORIA BOULDERINGU

Czym jest bouldering, kto go stworzył, i kto go uprawia? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w krótkiej historii boulderingu.

LODOWY SPRINTER – wywiad

Dani Arnold to szwajcarski wspinacz lodowy i mikstowy. Na swoim koncie ma już najszybsze wejścia bez asekuracji na takie szczyty jak Matterhorn czy Grandes Jorasses.

DIVE CLIMB REPEAT

Jeżeli ktoś z was śledzi mnie na Instagramie albo Facebooku wie, że jestem nurkiem z licencją PADI. Co najbardziej lubię w tym sporcie i gdzie schodziłam pod wodę?

KOBIETY TEŻ BYŁY NA EL CAP!

Od jakiegoś czasu słyszymy głównie o mężczyznach działających na El Capitan w Yosemite. Co prawda nie wyprzedziły mężczyzn, którzy zdobyli szczyt jakieś 20 lat wcześniej, ale na pewno bardzo ich zaskoczyły.

THE DAWN WALL – recenzja

W czwartek 25.10.2018 w kinach można było premierowo obejrzeć film obowiązkowy na liście każdego sympatyka wspinaczki – The Dawn Wall w reżyserii Josha Lowella i Petera Mortimera.

PL